Władze Akademii Medycznych i Społecznych Nauk Stosowanych w Elblągu na specjalnie z tej okazji zorganizowanej konferencji prasowej poinformowały o uruchomieniu kierunku lekarskiego na Wydziale Lekarskim. Nowy kierunek znalazł się w ofercie edukacyjnej uczelni na mocy decyzji Ministra Edukacji i Nauki Przemysława Czarnka z 5 sierpnia 2022 r. o udzieleniu AMiSNS pozwolenia na utworzenie jednolitych studiów magisterskich o profilu ogólnoakademickim na kierunku lekarskim. Studenci kierunku lekarskiego rozpoczną kształcenie już od października br.
Podczas konferencji prasowej założyciel uczelni, dr Zdzisław Dubiella, prof. AMiSNS, opowiedział o staraniach o otwarcie kierunku lekarskiego oraz o doskonałym przygotowaniu kadrowym i dydaktycznym do kształcenia przyszłych lekarzy. Rektor AMiSNS, dr Magdalena Dubiella-Polakowska, prof. AMiSNS, przedstawiła nowych prorektorów uczelni i podkreśliła znaczenie nowego wydziału i kierunku dla miasta oraz regionu w kontekście ich rozwoju, ale także – zbyt małych zasobów wykwalifikowanej kadry medycznej, przede wszystkim lekarskiej.
Głos zabrali też zaproszenie goście, gratulując uczelni nowego kierunku, który jest dopełnieniem oferty kształcenia w zawodach medycznych AMiSNS. Nowi prorektorzy zarysowali plany rozwoju kierunku i badań naukowych w obszarze medycznym. O zasadach rekrutacji i kształceniu przyszłych studentów opowiedział dziekan Wydziału Lekarskiego, dr n. med. Jacek Perliński. Konferencja oficjalnie rozpoczęła funkcjonowanie kierunku lekarskiego na AMiSNS.
Źródło: AMiSNS
Komentarze
[ z 4]
Fajnie, mieszkam w pobliżu i szukam pracy jako dydaktyk. Czy uczelnia rekrutuje? Brat takiej informacji na stronie internetowej.
To bardzo dobra informacja ze względu na to, że mamy pokolenie dziadków i wnuków – rodziców brak. O czym mowa? Dotyka nas luka pokoleniowa wśród lekarzy. W latach 90. XX wieku przez 5 lat sztucznie ograniczano nabór na studia medyczne. Efektem tego limitowania liczby studentów jest dzisiejszy niedobór wykwalifikowanej kadry medycznej, szczególnie tej w średnim wieku. Czeka nas 5 lat poważnych kłopotów i braków. Ostatni dzwonek, by coś zaradzić powszechnemu niedoborowi kadry lekarskiej, rozległ się w 2003 r., kiedy Najwyższa Izba Kontroli alarmowała w swoim raporcie (z kontroli przeprowadzonej rok wcześniej), że nie ma ustawowej regulacji zapewniającej systemowi opieki zdrowotnej kadrę medyczną, że decyzje o szkoleniach specjalizacyjnych podejmowane są niemal z kapelusza, bo bez analiz zapotrzebowania zarówno w województwach, jak i w kraju, zarządzający zaś uważają, że na rynku znajduje się wielu specjalistów. Pięć lat temu inna była jednak sytuacja demograficzna, dopiero od niedawna działał nowy system szkoleń specjalizacyjnych i nie byliśmy w Unii Europejskiej.Z najnowszych danych OECD wynika, że w Polsce na tysiąc mieszkańców przypada przeciętnie dwóch lekarzy. Dla porównania: w Hiszpanii ten wskaźnik wynosi 4, a w Grecji 5. Ale nie tylko o liczbę lekarzy chodzi. Tym, co powinno wszystkim spędzać sen z powiek, jest problem demograficzny w tej grupie zawodowej. Mamy bowiem do czynienia z luką pokoleniową. Przewodniczący Krakowskiej Izby Lekarskiej Jerzy Friedigier przedstawia bezlitosne dane: zarejestrowanych lekarzy specjalistów jest ok. 78 tys., przy czym wiek emerytalny przekroczyło ponad 18 tys. z nich! Część emerytów na szczęście nadal pracuje. Pytanie – jak długo? W kolejnym przedziale wiekowym – między 55. a 60. rokiem życia jest ok. 8 tys. specjalistów. Tych, którzy nie ukończyli 40. roku życia, jest niespełna 14,5 tys. Kto nas będzie leczył? Zwłaszcza że popyt na usługi lekarskie wraz ze starzeniem się i bogaceniem ludności rośnie! Niemożność znalezienia pracownika blokuje już rozwój nowych oddziałów i przychodni. W szpitalu dziecięcym przy ul. Kopernika w Warszawie przeszło rok nie można otworzyć oddziału neonatologicznego. Powód? Brak neonatologów i pediatrów, którzy mogliby pracować na ośmiostanowiskowym oddziale. Średni wiek pediatry w Polsce to 58 lat! Jeszcze 4 lata temu na brak kadry medycznej narzekały placówki publiczne, które nie były w stanie konkurować płacami z niepublicznymi. Teraz i te drugie mają kłopot, a pacjenci, liczący na szybkie przyjęcie do specjalisty w prywatnej przychodni czekają w kilkutygodniowych kolejkach. Bo i niepubliczne placówki zaczęły mieć problem kadrowy. – Przez kilka miesięcy w Warszawie szukałem pediatry – mówi właściciel jednej z takich placówek. – Oferowałem pensję podstawową w wysokości 7 tys. zł. Nie znalazłem chętnego. Często powtarza się, że deficyt lekarzy to pokłosie migracji do krajów Unii Europejskiej. To mit, choć na pewno migracja ma znaczenie w przypadku absolwentów uczelni medycznych. Szacuje się, że nawet 2/3 studentów ostatnich dwóch lat medycyny chce wyjechać z kraju po uzyskaniu dyplomu. Niewystarczająca liczba specjalistów to przede wszystkim wynik błędnych decyzji Ministerstwa Zdrowia podejmowanych w ostatnich 15 latach. Były minister zdrowia Marek Balicki przyznaje, że w pew nym stopniu obecna zapaść kadrowa to konsekwencja decyzji z początku lat 90. XX wieku, kiedy władze uznały, że mamy za dużo kadry medycznej i za dużo jej kształcimy. W efekcie zmniejszono limity przyjęć na studia. Następnie pod koniec lat 90. XX wieku zreformowano system szkolenia specjalizacyjnego, wskutek czego na poszczególne specjalizacje niechętnie przyjmowano nowych kolegów, ponieważ mogli oni stanowić zagrożenie dla establishmentu w danej dziedzinie. Najwyższa Izba Kontroli wytykała, że konsultanci krajowi i wojewódzcy de facto sterują szkoleniem podyplomowym, nie dysponując analizami dotyczącymi zapotrzebowania na danych specjalistów w kilkuletniej perspektywie. Nie ułatwiały sytuacji bariery administracyjne, które musieli pokonać lekarze zamierzający rozpocząć specjalizację. Nie mogli jej podjąć zatrudnieni na połowę etatu, chyba że opłacili ją z własnej kieszeni. Resztę załatwiły dyrektywa o czasie pracy, uniemożliwiająca eksploatowanie lekarzy ponad określoną liczbę godzin oraz odpływ kadry za granicę. W podstawowej opiece zdrowotnej w porównaniu z innymi dziedzinami sytuacja jest w miarę dobra. Nie ma większych problemów z obsadzeniem miejsc pracy w tym sektorze. Dyplom specjalisty medycyny rodzinnej ma 9,8 tys. lekarzy. Choć specjalistów medycyny rodzinnej potrzeba nam ok. 20 tys., to nie ma dramatu, bo tę lukę uzupełnia wielu lekarzy internistów i pediatrów. Co roku wielu lekarzy podejmuje szkolenie specjalizacyjne w dziedzinie medycyny rodzinnej i stopniowo będzie ich przybywało. Problem leży gdzie indziej. Aż co czwarty kierownik placówki POZ skarży się na braki kadrowe. Zapaści nie ma, bo nasi lekarze pracują po osiągnięciu wieku emerytalnego – to ok. 15 proc. kadry. Kolejny problem to zbyt duża liczba pacjentów na tzw. listach aktywnych – 2,5 tys. na lekarza. Niemcy, a także specjaliści w innych krajach, wyliczyli, biorąc pod uwagę czas wizyty, konieczność dbania o badania przesiewowe itp., że optymalnie na lekarza rodzinnego powinno przypadać 1200 pacjentów. i do pracy w prężnie rozwijającym się sektorze farmaceutycznym. Od czasu do czasu politycy przebąkują, że do nas też będą migrować lekarze, np. z państw wschodnich. Nie łudźmy się – to także mit. Kiedy za czasów rządów PiS wybuchały strajki personelu medycznego, politycy tej partii nieśmiało zaczęli przebąkiwać o sprowadzaniu lekarzy z Białorusi i Ukrainy. Szybko jednak zapanowała cisza na ten temat. Ówczesny wiceminister pracy Kazimierz Kuberski przyznał, że województwa południowe zgłosiły taką chęć, a rząd nawet zaczął się zajmować tym problemem. – Rozmawialiśmy ze stroną ukraińską i okazuje się, że choć oficjalnie lekarze zarabiają tam mniej, w sumie dochód mają większy niż lekarze w Polsce. Może ewentualnie pielęgniarki chciałyby przyjechać – ocenił skutki analizy. Ponadto ukraińska organizacja lekarska przysłała oświadczenie, że jej członkowie nie są zainteresowani podjęciem pracy w Polsce. Zresztą, nawet jeśli znalazłby się chętny, czeka go droga przez mękę, trwają ca nawet półtora roku. O ile lekarz absolwent polskiej uczelni medycznej z polskim obywatelstwem musi złożyć w odpowiedniej izbie lekarskiej siedem dokumentów, o tyle cudzoziemiec co najmniej dwa razy tyle. I jest to dopiero półmetek. Ministerstwo pracuje nad zmianą szkolenia specjalizacyjnego. Staż podyplomowy ma być zlikwidowany, a wszyscy absolwenci medycyny będą mogli podejmować specjalizację na podstawie tzw. umowy rezydenckiej. Ma to spowodować wcześniejsze wejście lekarzy w życie zawodowe, zapewniając przy tym szybszy dopływ kadry do systemu ochrony zdrowia. Planuje się zlikwidowanie podziału specjalizacji na podstawowe i szczegółowe. Wyselekcjonowano specjalizacje priorytetowe (np. pediatrię), na których rezydent dostanie pensję wyższą o ok. 500 zł niż kolega specjalizujący się w dziedzinie niepriorytetowej. Ministerstwo Zdrowia zauważyło, że w absurdalny sposób wyśrubowano normy akredytacyjne dla ośrodków szkolących lekarzy specjalistów i zamierza je poluzować. Być może dzięki temu zwiększy się liczba miejsc dla lekarzy, którzy chcą zdobyć specjalizację. Menedżerowie radzą sobie, jak mogą. Jeśli im się udaje, podkupują zespoły konkurencji. Zamykają oddziały. Fundują pracownikom szkolenia i urlopy szkoleniowe. Naginają przepisy prawa pracy i prawa dotyczącego dyżurów medycznych. Państwowa Inspekcja Pracy po kontroli w 140 zakładach opieki zdrowotnej, w których pracuje 50 tys. osób, stwierdziła zatrudnianie powyżej maksymalnych norm czasu pracy, naruszanie prawa do odpoczynku czy dodatkowe zatrudnianie bez pisemnej zgody pracowników medycznych. Zdaniem PIP, staje się to powszechną praktyką, a przyczyną jest zbyt mała liczba zatrudnionych. – Pracodawcy, chcąc sprostać potrzebie zapewniania całodobowej opieki, sięgają do metod będących próbą omijania przepisów o czasie pracy, tj. zatrudniania własnych pracowników na podstawie umów cywilnoprawnych przez podmioty zewnętrzne – napisano w komunikacie PIP, która te praktyki określa jako niedopuszczalne. Jakieś jeszcze pomysły na zaradzenie problemowi? Znaczny niedobór patomorfologów może być dużym zagrożeniem dla systemu opieki zdrowotnej. Jaka jest sytuacja? W izbach lekarskich zarejestrowanych jest 700 specjalistów z tej dziedziny, a czynnych zawodowo zaledwie 420. Potrzeby są zaś bardzo duże – brakuje co najmniej 600 specjalistów. Co gorsza, jest olbrzymia luka pokoleniowa. Specjalizację z patomorfologii rocznie rozpoczyna ok. 20 osób. W ubiegłym roku zmarło 8 kolegów, a za granicę wyjechało 15. W tej dziedzinie, jak w mało której, odczuwamy odpływ kadr medycznych za granicę. Patomorfolog nie otworzy prywatnej praktyki; bazuje na tym, co zarobi w szpitalu. Moja pensja profesorska to 5 tys. zł, ale specjalista bez tytułu zarabia średnio 3 tys. zł. Tymczasem w Wielkiej Brytanii młody patomorfolog od razu dostaje 50 funtów za godzinę, a profesor – 150 funtów. Zwiększenie liczby specjalizujących się w tej dziedzinie lekarzy nie załatwi problemu niedoborów, dopóki nie będą mieli oni możliwości dobrego zarobkowania w Polsce. Sytuację pogarsza też to, że wzrosły ostatnio wymagania. Kiedyś diagnozowało się, czy guz jest operacyjny, czy nieoperacyjny. Teraz, w związku z coraz powszechniejszym stosowaniem terapii celowanych, trzeba dokładnie obliczyć liczbę genów czy chromosomów. Nie należy się dziwić, że w wielu przypadkach na wynik badania histopatologicznego czeka się miesiąc. Przyczyną jest to, że często patomorfolog jest w danym ośrodku zaledwie raz na tydzień, tymczasem pracy jest mnóstwo. Niedobory kadry medycznej odczuwamy już teraz, a niestety, będą się one pogłębiały. Przyczyną było wprowadzenie dyrektywy unijnej o czasie pracy. Nałożył się na to problem wyjazdów lekarzy za granicę, którego podłożem były olbrzymie dysproporcje między zarobkami w kraju i w państwach starej Piętnastki. W niektórych specjalnościach – np. związanych z radiologią – na niedobór kadry rzutuje znacznie mniejszy wymiar czasu pracy. Na dodatek w większości przypadków nie jest to podyktowane kwestiami szczególnych zagrożeń w pracowniach radiodiagnostycznych, wyposażonych w nowoczesny i bezpieczny sprzęt. Te uwarunkowania prawne bardzo nam – pracodawcom – utrudniają działanie. Jeśli chodzi o pielęgniarki, to zbyt mało osób podejmuje studia na wydziałach pielęgniarstwa. Jednocześnie nie szkolimy pomocy pielęgniarskich i pomocy położnych, które mogłyby przejąć typowo pielęgnacyjne obowiązki przy chorym. Niewątpliwie powinniśmy kształcić więcej kadr medycznych. ( publikacja: menadżer zdrowia)
Nie wiem, czy kolejne Uniwersytety rozwiążą problem braku lekarzy w Polsce. Może warto skupić się na tych, którzy już uzyskali dyplom i zatrzymać ich w kraju - sprawić, by nie musieli wyjeżdżać za chlebem za granice Polski. Kryzys w opiece zdrowotnej widać gołym okiem. Kolejne oddziały są zamykane z powodu braków kadrowych, inne balansują na krawędzi działalności. Medycy strajkują, wielu myśli o wyjeździe z kraju. Dzieje się to, co dziać się musiało. Mamy w za mało lekarzy, a trudne warunki pracy, zwłaszcza w publicznych szpitalach i na SOR-ach, powodują, że wielu rezygnuje, albo próbuje walczyć o ich poprawę, podejmując protest. Nie pomaga lekceważąca postawa ministra zdrowia. Ludzie się frustrowani. Mają dość. Braki kadrowe w polskich szpitalach to problem, który opisujemy od lat, ale kiedy nakładają na nie sytuacje kryzysowe, jak pandemia, czy masowe protesty, kruchość systemu jest najbardziej obnażana. Odczuwamy ją w praktyce, kiedy zamykane są oddziały i szpitale, a kolejki do specjalistów się ciągną miesiącami, jak i odnajdujemy diagnozach naukowych. Według raportu OECD "Health at a Glance 2020" na tysiąc mieszkańców mamy w Polsce zaledwie 2,4 lekarza, podczas gdy średnia UE to 3,4. Tym samym pod względem dostępności lekarzy znajdujemy się na samym końcu w Unii Europejskiej. Problem pogłębia emigracja. Cenieni w Europie polscy lekarze przyjmowani są otwartymi ramionami za granicą. Walizki pakuje każdego roku setki specjalistów, którzy w ościennych krajach znajdują znacznie lepsze warunki pracy i oczywiście płacy. Jak wielu wyjeżdża? Według wyliczeń OECD, do połowy 2020 roku w Polsce wykształciło się 23 tys. medyków, którzy opuścili ojczyznę i pracują w krajach zachodnich. Tylko w tym roku do sierpnia 420 medyków pobrało już zaświadczenie o postawie etycznej wydawane lekarzom i lekarzom dentystom ubiegającym się o uznanie kwalifikacji w innych krajach Unii Europejskiej. Te tzw. zaświadczenia unijne pobierane w Okręgowej Izbie Lekarskiej obrazują liczbę potencjalnych wyjazdów. 339 wydano ich lekarzom, a dodatkowe 81 lekarzom dentystom. Zwłaszcza młodzi lekarze - rezydenci decydują się na wyjazd za granicę. Znają język, mają łatwość dostosowywania się, a przy tym spotykają się tam ze znacznie mniej zbiurokratyzowanym podejściem do rezydentury i specjalizacji.
Po zakończeniu edukacji na uczelni wyższej, rozpoczyna się okres wykorzystywany na usystematyzowanie wiedzy, ugruntowanie jej i nabycie odpowiednich umiejętności praktycznych. To również okres, w którym młodzi lekarze uczą się funkcjonowania w przestrzeni szpitala jako pracownicy, poznający system ochrony zdrowia wybierają dziedziny, które będą mogli praktykować poza szpitalem. Tak jest przykładowo z dermatologią, która jest specjalizacją dochodową zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę estetyczną, która staje się coraz popularniejsza nie tylko wśród kobiet, ale także i mężczyzn. To, że najwięcej chętnych jest na specjalizacje bardziej dochodowe i obarczone mniejszą odpowiedzialnością, to trend ogólnoświatowy. Dlatego lekarze tuż po zakończeniu studiów poszukują specjalizacji w węższych dziedzinach medycyny, które zapewniają szybką samodzielność i możliwość prowadzenia własnej praktyki. Inaczej jest ze specjalizacjami, które wymagają dużego nakładu nauki, zaplecza szpitalnego np. sal operacyjnych, tu proces osiągania samodzielności jest zdecydowanie wydłużony w czasie i bardziej skomplikowany. Wiele osób z kolei nie chce decydować się na specjalizację z interny. Twierdzi się, że internista musi wiedzieć najwięcej i być przygotowany na każdą ewentualność, a nie idzie za tym ani wynagrodzenie, ani warunki pracy, ani prestiż. Niestety wśród wielu ludzi wciąż panuje przekonanie, że internista to lekarz bez specjalizacji. Jak alarmują specjaliści, osoby z tą specjalizacją zostały wykluczone z samodzielnego funkcjonowania w Podstawowej Opiece Zdrowotnej a to dawało zdecydowanie korzystniejsze możliwości dalszej pracy po zakończeniu zatrudnienia w szpitalu. Gdyby nie medycy, którzy mają uprawnienia emerytalne, ale mają chęć jeszcze pracować, już teraz wiele oddziałów internistycznych mogłoby przestać funkcjonować. Propozycje podwyżek zostały zawarte w skierowanym do konsultacji publicznych 1 kwietnia 2022 roku projekcie nowelizacji ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych.Decyzją resortu zdrowia reforma lekarskiego stażu podyplomowego została przesunięta o rok. Reforma stażu podyplomowego dla studentów medycyny i stomatologii została przesunięta o rok i jej realizacja rozpocznie się 1 stycznia 2023 roku. To dobrze, że po roku nauki zdalnej i kolejnym roku hybrydowej, wysunięto wniosek, że studia niewystarczająco przygotowują do wykonywania zawodu lekarza i staż jednak jest niezbędny. Zdaniem organizacji zrzeszonej przez studentów, jakość kształcenia na kierunku lekarskim i lekarsko-dentystycznym ulega ciągłemu obniżeniu. Przyczyną tej sytuacji jest m.in. coraz mniejsza liczba lekarzy, którzy decydują się na przekazywanie wiedzy młodszym kolegom, a także nie powiększająca się baza dydaktyczna.Wraz z corocznym zwiększeniem limitów przyjęć na kierunkach medycznych, z równoczesnym brakiem wzrostu liczby dydaktyków oraz infrastruktury dydaktycznej, obawy dotyczące obniżenia jakości kształcenia pod względem umiejętności praktycznych wydają się jak najbardziej uzasadnione. Problemy finansowe polskiej ochrony zdrowia przekładają się także za kłopoty związane z przebiegiem podyplomowego kształcenia lekarzy, w tym specjalizacyjnego. Polska jest wyjątkiem na skalę europejską, że przy tak dużej skali niedofinansowania systemu, pracownicy ochrony zdrowia robią tak dużo za tak niewielkie pieniądze.Porozumienie Rezydentów OZZL otrzymuje od młodych lekarzy z całego kraju sygnały świadczące o tym, że rezydenci bardzo często pełnią funkcję sekretarki medycznej, zamiast uczyć się zawodu lekarskiego od swoich mistrzów. Coraz więcej doświadczonych specjalistów decyduje się na przyjmowanie pacjentów prywatnie, na czym oczywiście znowu tracą rezydenci, bo coraz częściej nie mają się od kogo uczyć zawodu.Zdaniem lekarzy właściwe kształcenie medyków powinno zaczynać się od prawidłowego, jak najbardziej efektywnego wykorzystania czasu podczas studiów. Propozycje zmian w sposobie kształcenia medyków przygotował specjalny zespół powołany przez ministra zdrowia, który właśnie zakończył pracę. Założeniem jest aby studia na kierunku lekarskim mają kłaść większy nacisk na praktyczną stronę zawodu, a przekazywanie wiedzy w teorii ma być uzupełnione o jej praktyczne zastosowanie.Dla Ministerstwa Zdrowia ważnym celem jest pomoc dla studentów, którzy uciekli przed wojną w Ukrainie. Studenci powinni być przyjmowani na określonych zasadach i one muszą mieć solidne podstawy. Jeżeli ci studenci są przyjmowani na nasze uczelnie i nie posługują się językiem polskim, to powinien odbywać się etap przejściowy tak, żeby mogli dalej kształcić się w naszym języku. Jeżeli studenci z Ukrainy posługują się językiem angielskim, nauczanie może przebiegać właśnie w tym języku. Porozumienie Rezydentów, publikując w mediach społecznościowych swoje propozycje, wskazało, że rząd powinien lepiej wynagradzać podstawowych pracowników systemu ochrony zdrowia. Rezydenci proponują wprowadzić opłatę zdrowotną w wysokości złotówki od każdej sprzedanej paczki papierosów. To miałoby dać rocznie przychód w postaci ok. 2 mld zł. Ta kwota jak zaznaczają rezydenci dwukrotnie przewyższa pokrycie kosztów brutto proponowanych przez nich podwyżek.Według ekspertów warto mieć świadomość, że w niedalekiej przyszłości z rynku pracy odejdzie jedna trzecia osób, a wejdzie na ten rynek o wiele mniejsza liczba. Musimy więc budować na nowo zasoby kadrowe w medycynie. W tym celu trzeba wprowadzić takie narzędzia, które przyciągnęłyby do zawodu młode osoby. Samo tworzenie miejsc na studiach nie jest wystarczające.Pod koniec ubiegłego roku resort zdrowia opublikował projekt noweli rozporządzenia w sprawie standardów kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu lekarza, lekarza dentysty, farmaceuty, pielęgniarki, ratownika medycznego, położnej, diagnosty laboratoryjnego i fizjoterapeuty. Przewiduje on uelastycznienie wymagań dotyczących odbywania i zaliczania w bieżącym roku akademickim zajęć kształtujących umiejętności praktyczne na tych kierunkach. Według założeń projektu studenci, którzy w trakcie roku akademickiego 2021/2022 wykonywali czynności w ramach zadań realizowanych przez podmioty lecznicze lub służby sanitarno-epidemiologiczne mające związek z zakażeniami wirusem SARS-CoV-2, będą mogli ubiegać się o zaliczenie części zajęć lub grup zajęć kształtujących umiejętności praktyczne, w tym zajęć praktycznych i praktyk zawodowych, do których w programie studiów zostały przypisane efekty uczenia się obejmujące umiejętności praktyczne, które nabyli w czasie wykonywania tych czynności. Takie działanie pozwoli, aby wykonywanie przez studentów czynności polegających między innymi na przeprowadzaniu przez telefon wywiadu epidemiologicznego, pomocy w monitorowaniu stanu osób będących na kwarantannie lub izolacji, czy uczestniczeniu w sprawowaniu opieki nad pacjentami, mogło zostać zaliczone przez uczelnię w roku akademickim 2021/2022, jako odbycie części zajęć kształtujących umiejętności praktyczne, w tym zajęć praktycznych i praktyk zawodowych, w związku z nabyciem lub pogłębieniem przez studentów umiejętności w danym zakresie. Uczelnia uwzględniając informacje o liczbie godzin i charakterze wykonywanych czynności zawartych w zaświadczeniu ze szpitala, w którym student pomagał przy pacjentach z zakażonych koronawirusem, będzie mogła zaliczyć studentowi część zajęć praktycznych. Porozumienie Rezydentów wylicza, że całkowity koszt leczenia powikłań wynikających z palenia papierosów to pomiędzy 13 a 52 miliardów złotych brutto rocznie. Przypominają też, że co ósmy nowotwór jest bezpośrednim skutkiem palenia papierosów, a sam nikotynizm sprzyja rozwojowi co najmniej 16 różnych nowotworów m.in. raka płuca, piersi czy pęcherza. Młodzi lekarze traktują czas specjalizacji jako inwestycję w siebie. Według studentów staż jest potrzebny i jego usunięcie może w niekorzystny sposób wpłynąć na jakość ochrony zdrowia.