Choroby cywilizacyjne są wciąż główną przyczyną zgonów Polaków – przypominają eksperci. W okresie pandemii pogłębił się dług zdrowotny w zakresie tych chorób. Aby go odrobić konieczne jest zwrócenie szczególnej uwagi społeczeństwa na profilaktykę – podkreślają.

Specjaliści mówili o tym w poniedziałek podczas konferencji online.

Prezes Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych prof. Filip M. Szymański wyjaśnił, że dług zdrowotny to nadmiar zgonów w stosunku do lat poprzednich. „Nie byłoby tych zgonów, gdyby nie pandemia COVID-19 (…), ale nie tylko, ponieważ dużą rolę odegrały szpitale, które były przemienione na szpitale covidowe, co uniemożliwiło leczenie chorób przewlekłych, ostrych stanów, utrudniło dostęp do służby zdrowia” – przypomniał specjalista.

W jego opinii wśród czynników, które wpłynęły na ten dług, było nieoptymalne leczenie chorób cywilizacyjnych. Prof. Szymański przypomniał, że już przez pandemią w Polsce mieliśmy problemy z osiąganiem docelowych wartości ciśnienia tętniczego u pacjentów z nadciśnieniem, poziomu cholesterolu u pacjentów z hipercholesterolemią, czy poziomu glukozy u chorych na cukrzycę. Dlatego obecnie trzeba uświadamiać nie tylko lekarzom, ale i społeczeństwu, jak ważna jest profilaktyka. „Ważna jest świadomość samych pacjentów - upominanie się o badania, samokontrola, dodawanie cegiełki w postaci wysiłku fizycznego, zaprzestania palenia. To wszystko przekłada się na lepsze zdrowie publiczne naszej populacji” – powiedział prof. Szymański.

"Musimy wspólnie robić bardzo dużo, żeby nadrobić ten stracony czas” – dodał prof. Krzysztof Tomasiewicz z Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Podkreślił zarazem, że obecna sytuacja nie ułatwi spłacania długu zdrowotnego.

„Jesteśmy na spadającym ramieniu piątej fali pandemii, ta fala ustępuje w tej chwili, z tego się bardzo cieszymy, ale nie można mówić, że pandemii już nie ma. Radzimy sobie z tym problemem, zaczynamy kontrolować sytuację, ale daleko jeszcze do normalności” – tłumaczył ekspert. Jego zdaniem obecna sytuacja związana z wojną na Ukrainie i ruchem migracyjnym może przełożyć się na „problemy w stałym i szybkim obniżaniu nowych zakażeń”. Ta sytuacja przekłada się też na luźniejsze podejście do kwestii pandemii.

„Ja bym przestrzegał przed zupełnym zlekceważeniem tego wirusa - dlatego, że on nam pokazał w ciągu tych dwóch lat, że jest w pewnym sensie nadzwyczajny, bo doprowadził do tak dużych problemów w skali globalnej i epidemiologicznej, ale i w skali indywidualnej” – powiedział.

Ekspert zaapelował o to, by nie zapominać o szczepieniu się i doszczepianiu trzecią dawką, o noszeniu masek i zachowywaniu dystansu społecznego. „Musimy się przygotować do jesieni”- podkreślił.

Prof. Szymański zwrócił uwagę na to, że zaburzenia lękowe, depresja, stres, które nam towarzyszyły przez ostatnie dwa lata pandemii i które towarzyszą nam obecnie w związku z konfliktem na Ukrainie, również stanowią czynnik ryzyka chorób cywilizacyjnych, w tym chorób serca i naczyń.

Przypomniał, że w pandemii część miejsc w szpitalach była zajęta dla pacjentów COVID-19. „Teraz część miejsc jest proponowanych na leczenie naszych przyjaciół zza wschodniej granicy, czyli obywateli Ukrainy. To jest dobra inicjatywa - musimy pomagać, musimy się solidaryzować. Ale pamiętajmy, że ten polski pacjent w jakimś sensie będzie miał, chociaż niewielki, ale jednak będzie miał, ograniczony dostęp do służby zdrowia. Dlatego tak mocno apelujemy o konieczność prewencji, profilaktyki” – tłumaczył specjalista.

Zaapelował do lekarzy, by badać pacjentów i optymalizować leczenie. „Pacjenci muszą wrócić do gabinetów, muszą być ponownie zbadani, ryzyko ponownie ocenione – czy pacjent wymaga badań biochemicznych, badan obrazowych, jak echo serca, być może spirometrii, być może zdjęcia klatki piersiowej, badania EKG” – wymieniał. Dodał, że to może przełożyć się na lepszą jakość opieki nad pacjentami, a co za tym idzie – na mniejsze ryzyko i hospitalizacji, i zgonu. (PAP)


Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl | Joanna Morga