ZUS wydaje ponad 1 mld zł rocznie na świadczenia dla chorych na schizofrenię. Znaczna część pacjentów nie musiałaby przechodzić na rentę i mogłaby pozostać aktywna zawodowo, gdyby otrzymała właściwą opiekę medyczną. Zdaniem ekspertów sytuację chorych może poprawić większa dostępność leków o przedłużonym działaniu oraz zmiana modelu opieki szpitalnej na środowiskową, bazującą na lokalnych poradniach psychiatrycznych.

Schizofrenia to choroba psychiczna o nieznanym podłożu. W jej przebiegu dochodzi do zaburzenia treści myślenia i spostrzegania, najczęściej w postaci urojeń i pseudohalucynacji słuchowych. Chory nie jest w stanie realnie ocenić samego siebie ani otoczenia, w którym się znajduje, w efekcie czego odsuwa się od świata i bliskich. Schizofrenia występuje stosunkowo często – na świecie choruje na nią 50 mln osób, w Polsce według szacunków NFZ ok. 200 tys. W powszechnym, mylnym przekonaniu, chorzy to osoby agresywne, nieobliczalne i niezdolne do funkcjonowania w społeczeństwie. Tymczasem ze schizofrenią można prowadzić niemal normalne życie, zarówno rodzinne, jak i zawodowe.

– Musimy mieć świadomość, że w wielu państwach pacjenci z tą jednostką chorobową są aktywni zawodowo i zmiany w organizacji opieki zdrowotnej, społecznej powinny pójść w tym kierunku, żeby przywracać osoby chore na rynek pracy – mówi agencji informacyjnej Newseria dr Jerzy Gryglewicz, ekspert Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia na Uczelni Łazarskiego.

Aby pacjenci mogli funkcjonować w społeczeństwie, niezbędne jest przede wszystkim odpowiednie leczenie, utrzymujące chorobę w stanie remisji. Tradycyjne leki należy przyjmować codziennie. Zdarza się, że chorzy nie zażywają farmaceutyków, gdyż uważają, że nie są one im potrzebne, lub zapominają o kolejnej dawce. Rozwiązaniem są nowoczesne leki o przedłużonym działaniu (LAT – long-acting treatment), podawane w zastrzyku raz na miesiąc, a nawet raz na kwartał. Z bezpłatnych terapii lekami o przedłużonym działaniu może skorzystać jednak jedynie kilka procent polskich pacjentów. Nie mają oni także dostępu do leków podawanych raz na trzy miesiące, mimo że są one już dostępne w większości krajów europejskich.

– Jest to tak samo skuteczny lek jak podawany w tabletkach. Dodatkowo generuje znacznie mniej objawów niepożądanych. To duży przełom w opiece nad tą grupą pacjentów. Zanim wprowadzono długodziałające leki przeciwpsychotyczne, często mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem, które się nazywa brakiem współpracy – mówi prof. dr hab. n. med. Piotr Gałecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii.

Istotnym problemem jest także sposób prowadzenia leczenia w Polsce oparty na modelu azylowym, czyli szpitalnym, oraz brak skoordynowanej opieki. Konieczność hospitalizacji eliminuje pacjentów z życia zawodowego, nie służy także leczeniu – większość szpitali jest niedofinansowana i cierpi na brak wykwalifikowanego personelu, w dodatku znajduje się najczęściej w dużym oddaleniu od miejsca zamieszkania chorego. Pozytywną zmianę ma przynieść wdrożony w 2017 roku Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego.

– Jednym z głównych celów jest odejście od modelu azylowego, opartego na dużych szpitalach, hospitalizacjach w tradycyjnym modelu, na rzecz opieki środowiskowej – mówi dr Marek Balicki, pełnomocnik ministra zdrowia ds. reformy w psychiatrii.

W ramach programu od lipca 2018 roku w całej Polsce powstało 27 lokalnych centrów zdrowia psychicznego, gdzie chorzy mogą uzyskać szybką pomoc, od diagnozy po opracowanie planu leczenia. W centrach tych bez wcześniejszego umawiania się można się skonsultować z psychologiem lub psychiatrą. Twórcy programu chcą, by w razie konieczności leczenia szpitalnego, ono także odbywało się blisko miejsca zamieszkania pacjenta, głównie na niewielkich oddziałach psychiatrycznych w lokalnych szpitalach. Dzięki temu pacjent ma kontakt z rodziną i przyjaciółmi, co sprzyja powrotowi do zdrowia.

– Na tym polega przede wszystkim opieka środowiskowa, żeby przy pierwszym epizodzie szybko zareagować, utrzymywać remisję, nie pozwalać, żeby pacjent robił sobie wakacje lekowe lub z różnych przyczyn doszło do pogorszenia, co się może wiązać z zupełnie niezależnymi od pacjenta elementami – tłumaczy prof. Piotr Gałecki.

Obecnie 27 centrów zdrowia psychicznego, powstałych w ramach programu pilotażowego, jest w stanie obsłużyć 3 mln Polaków, czyli 10 proc. społeczeństwa. Koordynatorzy programu liczą na to, że do jego zakończenia taką formą opieki objętych zostanie 20 proc. dorosłych Polaków. Jednocześnie pracują nad innymi formami deinstytucjonalizacji opieki psychiatrycznej i rozwoju modelu środowiskowego.

– W perspektywie kolejnych 5–10 lat większość Polaków będzie miała w swojej dzielnicy, w swoim mieście albo powiecie centrum zdrowia psychicznego – mówi dr Marek Balicki.

Eksperci rekomendują ponadto tworzenie programów rehabilitacji zawodowej dla pacjentów chorych na schizofrenię. Zakład Ubezpieczeń Społecznych posiada środki na świadczenia prewencji rentowej, obecnie jednak są one niewielkie. Przeznaczenie większych kwot na aktywizację pacjentów mogłoby sprawić, że chorzy zamiast uzyskiwać świadczenia rentowe mogliby np. pracować w warunkach pracy chronionej w większym zakresie, niż to jest obecnie.

– Według map potrzeb zdrowotnych opublikowanych przez Ministerstwo Zdrowia pacjenci ze schizofrenią praktycznie nie mają świadczeń z zakresu rehabilitacji, mówię tu głównie o rehabilitacji zawodowej, więc to jest ten obszar, który wymaga poprawy – mówi dr Jerzy Gryglewicz.

Przywrócenie osób chorych na schizofrenię do życia społecznego i zawodowego ma istotne znaczenie również dla gospodarki. Schizofrenia to choroba ludzi młodych – diagnozę stawia się zazwyczaj pacjentom w wieku 18–30 lat, w pełni możliwości zawodowych. Obecnie 15 proc. chorych pozostaje jednak aktywnych na rynku pracy, ponad 60 proc. przechodzi natomiast na rentę. Generuje to znaczne koszty. W 2016 roku Zakład Ubezpieczeń Społecznych przeznaczył na świadczenia dla tej grupy chorych ponad 1 mld zł. Wydatki Narodowego Funduszu Zdrowia związane z leczeniem były natomiast dwukrotnie niższe i wynosiły ponad 600 mln zł.

– Więcej wydajemy z ubezpieczeń społecznych na tę jednostkę chorobową niż ze zdrowotnych. Jedyną rekomendacją, która sama się nasuwa, jest to, że jeśli zwiększymy skuteczność leczenia tej jednostki chorobowej, a zwłaszcza jeśli zminimalizujemy objawy tej choroby, to jesteśmy w stanie zaoszczędzić duże środki w systemie ubezpieczeń społecznych – mówi dr Jerzy Gryglewicz.


Źródło: Newseria